Castlevania: Bloodlines (Switch) - recenzja

Castlevania: Bloodlines

Potrafi wyprowadzić z równowagi i sprawić, że będę miał jej dosyć, ale jednocześnie przyciąga mnie do siebie swoim wampirzym urokiem, wyzwalając głód kolejnej niezapomnianej przygody – taka dla mnie jest Castlevania. Poznajcie jej jeszcze jedno klasyczne oblicze, trochę niedocenione i zapomniane, ale z pewnością warte doświadczenia.

Mega Drive, 16-bitowa konsola od Segi kojarzona jest dziś głównie z niebieskim jeżem, serią chodzonych bijatyk Streets Of Rage czy strzelanką Gunstar Heroes. Warto jednak niczym spragniony krwi wampir wgryźć się bardziej w bogatą bibliotekę gier wydanych na ten sprzęt i odkryć mnóstwo perełek, które jak żadne inne zasługują na odświeżenie. Jedną z nich jest Castlevania: Bloodlines – to jedyna odsłona serii od Konami, która została zaprojektowana i wydana na Mega Drive. Jest na swój sposób przełomowa pod wieloma względami i tak mi się spodobała, że przeszedłem ją trzy razy. Jestem niemal pewien, że jeszcze w przyszłości  za nią zatęsknię.

Biczem i włócznią

Castlevania: Bloodlines (Etap 1: Ruiny Zamku Draculi)
Pierwszy mini boss - Piekielny Ogar, którego przeszywające wycie potrafi tłuc szyby w oknach.

Tym razem możemy wcielić się w jednego z dwóch bohaterów, co jest nie tylko kosmetycznym wyborem, ale i ma istotny wpływ na rozgrywkę. John Morris to wypisz wymaluj klasyczny łowca wampirów. Jak na Amerykanina przystało, nosi jeansy i dzierży legendarny bicz Belmontów (Vampire Killer). Jego syn, Jonathan Morris jest jednym z głównych bohaterów w wydanej w 2006 roku dla Nintendo DS grze Castlevania: Portrait of Ruin. Druga postać to wprawiony w posługiwaniu się włócznią, pochodzący z Hiszpanii Eric Lecarde. Podróżując po Europie podczas I wojny światowej obaj bohaterowie ścigają siostrzenicę Draculi, Elizabeth Bartley, która za wszelką cenę chce wskrzesić legendarnego wampira. 
 
Castlevania: Bloodlines (Etap 6: Zamek Proserpina)
Eric Lecarde dzięki swojej niezawodnej włóczni całkiem nieźle radzi sobie z frustrującymi nietoperzami.

W kwestii rozgrywki Morris to odpowiednik Simona Belmonta, natomiast Lecarde za sprawą swojej broni wprowadza pewne urozmaicenie do rozgrywki. Jego włócznia ma nieco większy zasięg, a wykonanie skoku z pozycji przykucniętej umożliwia mu dotarcie do umiejscowionych na dużej wysokości platform.  Eric jest wyraźnie szybszą postacią od Johna, więc może być dobrym wyborem dla początkujących łowców wampirów. Unikalne umiejętności obu bohaterów pozwalają przejść te same poziomy na różne sposoby, a wprowadzenie rozgałęzień stanowi pretekst, aby ukończyć grę co najmniej dwa razy. Poza podstawowym orężem do dyspozycji mamy także broń podrzędną taką jak np. bumerang, dzięki któremu możemy skutecznie uciszyć z dystansu tych bardziej opornych sługusów Draculi. W starciach z bossami - szczególnie tymi latającymi bardzo dobrze sprawdzają się topory, którymi możemy z łatwością w nich ciskać z większej odległości. Podobała mi się mechanika z wykonywaniem ataku po skosie,  odpowiednie jej użycie wiele razy uratowało mi skórę. John Morris podobnie jak Simon Belmont może wykorzystać swój bicz do przeskakiwania nad przepaściami, zaczepiając się o sufit.
 

Tour de Europe 

Castlevania: Bloodlines (Etap 5: Pałac wersalski)
Ociekająca krwią fontanna przy pałacu w Wersalu.
 
Jestem pod wrażeniem pomysłowości deweloperów przejawiającej się w projektach poziomów. Castlevania: Bloodlines to również technicznie imponujący wyraz koncepcji klasycznej platformówki. Każdy poziom zaskakuje czymś nowym, zarówno w kwestii samej rozgrywki, jak i oprawy audio wizualnej. Nie bez znaczenia jest miejsce akcji - Europa podczas I wojny światowej. Poza zamkiem Draculi odwiedzimy fabrykę amunicji w Niemczech, gdzie napotkamy pałętające się szkielety w hełmach wojskowych, przemykając sprawnie pomiędzy potężnymi tłokami, które przy odrobinie nieuwagi natychmiast zmiażdżą naszego bohatera. Będąc we Włoszech, wejdziemy na chwiejącą się Krzywą Wieżę w Pizie, a w Grecji odwiedzimy mityczną Atlantydę. Francja zaskoczy Was fontanną przy pałacu w Wersalu, z której zamiast wody tryska krew.  Castlevania: Bloodlines ma swoje momenty i nie raz będziecie zaskoczeni, myśląc sobie - to było niezłe!. Pamiętam, jak w pierwszym etapie chciałem przeskoczyć przez huśtające się ostrze, a z góry próbował zaatakować  mnie szkielet, który zamiast na mnie rzucił się na owe ostrze, a jego kruche kości rozpadły się na wszystkie strony.
 

Wampir tkwi w szczegółach

Castlevania: Bloodlines (Etap 3: Krzywa Wieża w Pizie)
Kołysząca się na boki Krzywa Wieża w Pizie.
 
Deweloperzy z Konami udowodnili, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Takie efekty graficzne jak przenikające przez okna promienie słońca, odbicia w wodzie czy kołysząca się na boki krzywa wieża w Pizie robiły w tamtym czasie spore wrażenie, biorąc pod uwagę ograniczenia sprzętowe Mega Drive. Nawet dziś jest na czym zawiesić oko, podziwiając jednocześnie kunszt programistów. Podobał mi się pomysł z iluzjami optycznymi w Zamku Proserpina. Nigdzie wcześniej nie widziałem czegoś podobnego zrealizowanego w ten sposób. 

Castlevania: Bloodlines (Etap 2: Świątynia Atlantydy)
Mityczna Atlantyda o zachodzie słońca.

W parze z ponadprzeciętną oprawą wizualną idzie ścieżka dźwiękowa napisana przez Michiru Yamane. W tamtym czasie była ona już uznaną kompozytorką w ekipie Konami. Muzyka do Bloodlines była jej debiutem w wampirzej serii, który według wielu krytyków był przełomowym momentem w jej karierze. Mroczną atmosferę wyczujecie już na początku, słysząc motyw towarzyszący wprowadzeniu do gry. Dalej jest jeszcze lepiej. Moim ulubionym kawałkiem jest „Calling From Heaven” z ostatniego szóstego poziomu.
 

Krew, pot i łzy

Castlevania: Bloodlines (Etap 6: Zamek Proserpina)
Gra ze Śmiercią.
 
Castlevania: Bloodlines to jedna z najtrudniejszych odsłon serii, z jakimi miałem okazje się zmierzyć. Zginąć jest tutaj bardzo łatwo, a posiadając tylko dwie kontynuacje, musicie zakasać rękawy i mieć w sobie ogromne pokłady cierpliwości i samozaparcia. Ku mojemu zaskoczeniu największą trudność nie sprawiły mi walki z bossami, a regularni przeciwnicy, szczególnie te unoszące się głowy, które czasami bardzo trudno jest nie tylko ominąć, ale i trafić. Dodajmy do tego jeszcze precyzyjne wykonywanie serii  skoków po platformach i zaczyna robić się naprawdę nieciekawie. Nieczyste zagrywki rodem z początków Castlevanii na NESie są tutaj na porządku dziennym, np. kontakt z przeciwnikiem nie tylko uszczupla pasek energii, ale powoduje, że kierowana przez nas postać odskakuje – jeśli stoimy na krawędzi przepaści, jest niemal pewne, że stracimy życie. Wyzwania platformowe i sposób zachowania się kontrolowanego przez gracza bohatera nawiązują do korzeni serii.  Jedną z nienawidzonych przeze mnie sekcji w grze jest ta, gdzie bohater porusza się do góry nogami i trzeba po drodze omijać  przemieszczające się szybko białe kule. Miałem ogromną satysfakcję, gdy w końcu udało mi się przejść ten segment gry bezbłędnie.

Castlevania: Bloodlines (Etap 4: Fabryka amunicji)
W niemieckiej fabryce amunicji nie zabraknie platformowych wyzwań.

Na szczęście po ukończeniu każdego etapu otrzymujemy hasło umożliwiające kontynuację przygody od miejsca, w którym przerwaliśmy. W recenzowanej wersji na Switcha wchodzącej w skład kompilacji Castlevania Anniversary Collection można dodatkowo w każdej chwili zrobić tzw. szybki zapis stanu gry, który zawsze nadpisywany jest następnym. Pomimo że jest to spore ułatwienie, to jednak wciąż należy mieć na uwadzę, że mamy do czynienia z tytułem wymagającym. Nie ukrywam, że miałem chwile zwątpienia, ale z kolejnymi próbami szło mi już tylko coraz lepiej. Brutalny poziom trudności nie miałby sensu w tej produkcji, gdyby nie był sprawiedliwy. Jeśli  popełnimy błąd, zawsze to będzie wynikiem braku treningu i doświadczenia, a nie tego, że gra jest źle zaprojektowana pod kątem rozgrywki. Śmiałkowie, którzy zdecydują się ukończyć ten tytuł obiema postaciami na najwyższym poziomie trudności (Expert), otrzymają w nagrodę dodatkową scenkę w zakończeniu i gratulacje od twórców w napisach końcowych – jest to bardzo miłe, gdy deweloperzy doceniają włożone wysiłek i wytrwałość.
 

Klasyka, która pięknie się zestarzała

Castlevania: Bloodlines (Etap 1: Ruiny Zamku Draculi)
Włócznia ma spory zasięg, więc Eric trzyma przeciwników na dystans.

Po prawie 30 latach od swojej premiery Castlevania: Bloodlines wciąż potrafi sprawić dużo frajdy i zachwycić kreatywnością twórców. Oferuje solidną rozgrywkę, pomysłowo zaprojektowane poziomy, urzekając jednocześnie prezentacją. Jakkolwiek wampirza seria w owym czasie zadomowiła się na dobre na sprzętach od Nintendo, tak debiut na szesnastobitowej konsoli od Segi należy uznać za jak najbardziej udany. Pomimo stosunkowo wysokiego poziomu trudności nie odepchnęła mnie od siebie, a wręcz przeciwnie – skutecznie zachęciła, abym mimo tych wszystkich przeciwności odkrył jej tajemnice. Ostatecznie otrzymaliśmy nie tylko niezłą i wymagającą  platformówkę, ale i jedną z bardziej udanych odsłon Castlevanii.
 
Ocena:  8.5 / 10

 Żaber poleca - pieczęć jakości

| Nintendo Switch
Deweloper: Konami / M2
Wydawca: Konami
Plusy
  • Dwie grywalne postacie
  • Niezwykle pomysłowe i przemyślane projekty poziomów
  • Imponujące efekty graficzne jak na możliwości konsoli Mega Drive
  • Ścieżka dźwiękowa napisana przez Michiru Yamane
  • Wysoki acz sprawiedliwy poziom trudności
  • Akcja gry osadzona jest w ciekawym okresie historycznym...
Minusy
  • ... który nie został w pełni wyeksponowany

0 Komentarze

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz (0)

Nowsza Starsza